Potrójne życie jednego obrazka. Tajemnica upiornej okładki

Na sam jej widok robi się człowiekowi zimno. Odcięty od świata domek zawieszony w trupiobiałej enklawie, która jest zarazem śnieżną zamiecią i oddechem śmierci. Trupie oblicze kostuchy wyłaniające się z atmosfery. Krwawy ślad przecinający śnieg podkreślający obecność zagrożenia, wobec którego widoczna w oddali chatka zdaje się być zgoła wątpliwym schronieniem. Taki oto obrazek w 1992 roku ujrzeli polscy czytelnicy, którzy udali się do księgarń aby kupić nowy bestseller wydawnictwa Amber – Mgłę Jamesa Herberta.

 

Mimo, iż na 335 stronach Mgły nie występuje ani osamotniona chatka, ani nie pada śnieg, upiorna ilustracja w swym uniwersalizmie tak dobrze oddawała klimat nieokreślonej, wszechogarniającej grozy, że nikt nie wnikał, czy widać na niej zamieć czy tytułową mgłę. Przeraźliwie „mglista” (mglistością uwypukloną jeszcze liternictwem tytułowego napisu!) okładka zdawała się do powieści Herberta po prostu idealnie pasować.  Nikomu nie przyszło do głowy, aby kwestionować jej autentyczność. Do czasu!

Okładkowy szok

Minęły lata, nastały czasy Internetu. I oto pośród setek okładek, przewijających przez zagraniczne portale i sklepy internetowe, polscy amatorzy horroru z łatwością mogli wypatrzyć znajomą ilustrację. Ale – ku ich zdumieniu! – nie widniała ona na okładce żadnego z anglojęzycznych wydań Mgły, lecz zdobiła opublikowane nakładem amerykańskiej oficyny Valancourt Books wznowienie tajemniczej, nieznanej u wówczas nas powieści The Spirit niejakiego Thomasa Page’a. Wyglądało na to, że kultowy obrazek został oryginalnie stworzony na potrzeby książki Page’a, a Amber, wydając Mgłę w dzikich latach 90., po prostu zuchwale go „podkradł”.    

 

O tym, że na potrzeby wznowienia The Spirit Valancourt nie skorzystał wcale z oryginalnej okładki powieści Page’a, lecz – podobnie jak 30 lat wcześniej nasz Amber – posłużył się ilustracją okładkową stworzoną do całkiem innego horroru, wiedzieli tylko nieliczni, najgłębiej zanurzeni w historii obskurnych paperbacków fani.   

Książka rzadka jak Yeti

Człowiekiem, który namalował omawianą tu, upiorną ilustrację, jest słynny twórca okładek Tom Hallman. Artysta stworzył ją na potrzeby pierwszego (i jedynego jak dotąd, o czym dalej) wydania kanadyjskiego horroru Cold Front autorstwa Barry’ego Hammonda. Opublikowana w 1982 roku powieść nie ma oczywiście nic wspólnego z Mgłą ani z Duchem. Z tym ostatnim może tyle, że sama w sobie stanowi okaz równie rzadki, co legendarny „Wielka Stopa” z powieści Page’a. Istotnie, Cold Front, to dziś istny Sasquatch pośród horrowych paperbacków – książka, której upolowanie graniczy z cudem, choć nie brak śmiałków, których do poszukiwań kusi jej legenda oraz renoma szalenie trudno dostępnej, ale i piekielnie dobrej powieści. Dość powiedzieć, że na dzień dzisiejszy wiadomo o istnieniu nie więcej jak sześciu egzemplarzy Cold Front, a cena pojedynczych sztuk na portalach aukcyjnych oscyluje w okolicach kilku tysięcy dolarów. Na grupach dyskusyjnych pojawiają się niekiedy głosy wręcz kwestionujące istnienie tej książki, uznające ją za coś w rodzaju urban legend.  W rzeczywistości Cold Front opublikowano w roku 1982 w Kanadzie; nigdy potem nie był wznawiany i nic nie wskazuje, by kiedykolwiek miało się to zmienić. 

Bazując na relacjach szczęśliwców, którzy weszli w posiadanie, a następnie przeczytali Cold Front, spieszymy donieść, iż książka ta ma 150 stron i jest obłędnym, bezkompromisowym horrorem typu „home invasion” traktującym o tym, jak grupa zwyroli po libacji alkoholowej morduje swojego szefa, a następnie terroryzuje samotną kobietę w domku na odludziu. Wszystko dzieje się oczywiście w środku mroźnej zimy, tak złowieszczo namalowanej na okładce przez Toma Hallmana.

Czemu historia skazała tak dobrą powieść na zapomnienie? – spytacie. Otóż zdaniem niektórych komentatorów (np. autora bloga Nocturnal RevelriesCold Front nazbyt odstaje od kanonów dzisiejszej poprawności politycznej, a konkretnie współczesnego postrzegania rdzennej ludności Kanady, której przedstawiciele ponoć ukazani zostali przez Hammonda w nikczemnym świetle. W książce nie brak obelg o podłożu rasistowskim i być może to właśnie sprawia, że nikt, z jej autorem włącznie, nie jest dziś zainteresowany jej wznowieniem. 

Abstrahując od powodów, dla których Cold Front jest dziś książką tak zapomnianą, fakt otrzymania aż dwóch nowych wcieleń przez osieroconą ilustrację okładkową uznać wypada za ewenement. Zwykle jest na odwrót: to powieści odradzają się co jakiś czas w kolejnych wydaniach z nowymi okładkami. Przypadek jednej okładki reinkarnującej jako ozdoba kilku różnych, nie związanych ze sobą fabularnie książek to raczej rzadkość. Niczym egzemplarz Cold Front. Lub Wielka Stopa. 

Dodaj komentarz